Powrót Donalda Trumpa do Białego Domu już teraz wywołuje sejsmiczne zmiany w globalnym systemie finansowym. Jedną z pierwszych decyzji jego administracji było poluzowanie regulacji sektora bankowego czyli krok, który spotkał się z entuzjazmem Wall Street, ale też z rosnącymi obawami regulatorów i ekonomistów.
Nowe zasady gry
Pakiet deregulacyjny przyjęty w 2025 roku obejmuje m.in.:
-
ograniczenie obowiązku ujawniania danych dotyczących udzielanych kredytów,
-
złagodzenie wymogów kapitałowych i zniesienie części zapisów dotyczących współczynnika dźwigni,
-
uproszczenie procesów raportowania dla największych banków,
-
wyłączenie niektórych instytucji finansowych z nadzoru makroostrożnościowego.
W praktyce oznacza to powrót do bardziej elastycznego modelu działania banków, który ma stymulować akcję kredytową i inwestycje w gospodarkę realną.
Kto zyskuje, kto traci?
Na deregulacji natychmiast skorzystały największe instytucje finansowe – JPMorgan Chase, Goldman Sachs czy Citigroup odnotowały skok notowań giełdowych. Rynki odczytały to jako sygnał, że banki zyskają większą swobodę w operacjach i będą mogły zwiększać marże.
Straciły natomiast fundusze private equity (KKR, Blackstone), które w poprzednich latach zyskiwały przewagę dzięki restrykcjom nakładanym na banki. Obecnie to tradycyjny sektor bankowy odzyskuje pole manewru w finansowaniu wielkoskalowych projektów.
Potencjalne korzyści
Z perspektywy makroekonomicznej deregulacja może przynieść kilka pozytywnych efektów:
-
ożywienie akcji kredytowej – łatwiejszy dostęp do finansowania dla firm i konsumentów,
-
wzrost dynamiki inwestycji – większa dostępność kapitału dla innowacyjnych projektów,
-
konkurencyjność USA – przewaga nad rynkami bardziej regulowanymi, jak Unia Europejska.
Dla administracji Trumpa to również narzędzie polityczne: deregulacja wpisuje się w narrację o „uwolnieniu amerykańskiego biznesu” od nadmiaru biurokracji.
Ryzyka i ciemne strony
Historia przypomina jednak, że nadmierna liberalizacja sektora finansowego niesie ryzyka systemowe. Kluczowe zagrożenia to:
-
wzrost dźwigni finansowej – agresywne finansowanie projektów o podwyższonym ryzyku,
-
spadek przejrzystości – ograniczenie raportowania zmniejsza zdolność nadzoru do oceny kondycji sektora,
-
efekt domina – w przypadku problemów jednego z banków skutki mogą szybciej przenieść się na cały system,
-
presja na rynki wschodzące – odpływ kapitału z bardziej regulowanych regionów do deregulowanych USA.
Warto przypomnieć, że to właśnie deregulacja sektora finansowego w latach 90. i 2000. była jednym z czynników, które przyczyniły się do kryzysu z 2008 roku.
Reakcje międzynarodowe
Światowe banki centralne i regulatorzy z niepokojem obserwują rozwój sytuacji. Europejski Bank Centralny oraz Bank Anglii podkreślają, że utrzymanie stabilności finansowej wymaga równowagi między innowacyjnością a bezpieczeństwem.
Z kolei rynki azjatyckie mogą stać się pośrednim beneficjentem – firmy z Japonii, Korei i Indii szukają już okazji do taniego finansowania w USA, co może wzmocnić ich globalną ekspansję.
Wnioski dla polskiego biznesu
Choć deregulacja ma miejsce za oceanem, jej skutki będą odczuwalne także w Europie i w Polsce. Dla rodzimych przedsiębiorstw oznacza to:
-
możliwość łatwiejszego pozyskania finansowania od amerykańskich instytucji,
-
większą zmienność kursów walut i kosztu kapitału,
-
ryzyko przeniesienia kryzysu finansowego w przypadku przegrzania rynku USA.
Deregulacja sektora bankowego w USA to miecz obosieczny. Z jednej strony przyspiesza akcję kredytową i daje impuls gospodarce, z drugiej zwiększa ryzyko powtórki z historii, gdy swoboda banków kończyła się globalnym kryzysem.
Dla inwestorów i przedsiębiorców kluczowe będzie zachowanie czujności i dywersyfikacji źródeł finansowania. Amerykański rynek staje się atrakcyjny, ale jego długoterminowa stabilność stoi pod dużym znakiem zapytania.